To było coś, czego do tej pory nie doświadczyliśmy. RUNMAGEDDON!!! Reklamują go jako koniec świata nudnych biegów i nie ma w tym przesady. Z głośników „metal” podgrzewa atmosferę. Od startu do mety coś się dzieje. Na odcinku około 7 km - 30 przeszkód. Przed startem rozgrzewka i o 11.40 startujemy z drewnianą, metrową belką na ramieniu. Do pokonania około 300 metrów po brzegu jeziora, potem w wodzie i zrzucamy pierwszy balast. Kolejna przeszkoda – przejście w wodzie pod belką. Dużo szuwarów, błota i te ściany – każda co raz wyższa.
Oj kosztowało nas to trochę zdrowia. Kto nie jest wstanie pokonać przeszkody, musi wykonać 20 razy „padnij – powstań”. Czołganie pod drutami kolczastymi po trawie i w rzece. Extra! Ruiny budynku to kolejny „czad”: najpierw wejście przez okno z odpiłowanymi kratami, potem pajęczyna z lin z oponami, a po niej wejście do piwnicy. Tu poznaliśmy ciemność. Sznur ludzi trzyma się za ręce, żeby nie skręcić sobie kostki. Wreszcie jest – światło – widać światło! Na koniec wyczołgujemy się przez wąskie piwniczne okno, a w oddali kolejna przeszkoda: dół, a nad nim wiszące liny.
Chcesz być jak Tarzan, to skacz! Potem kajaki, coraz bliżej mety i kolejne przeszkody. Koniec trasy był najciekawszy. Poprzedni Tarzan to pikuś z tym, który na nas czekał. Skaczemy na linie z góry i lądujemy w wodzie, czołgamy się w rowie, wdrapujemy się na kolejną ścianę, wchodzimy do kontenera z zimną wodą i skok przez ognisko. Jeszcze tylko przebić się przez barykadę złożoną z zawodników futbolu amerykańskiego i meta. Czas 2 godziny 21 minut. Zresztą czas to sprawa drugorzędna, bo jak zgodnie stwierdziliśmy, takiej zabawy nie mieliśmy będąc dziećmi.
W tej całej zabawie widać było współpracę ludzi przy pokonywaniu przeszkód i to było super. Nie wynik był najważniejszy, ale radość z pokonania tej wymagającej trasy. To był MEGA FUN! Co tam MEGA – GIGA!!!
Tomek